Dzisiaj czas na kolejny wpis w ramach projektu Przygody z
książką. Ma być przygoda – będzie przygoda! A wszystko zaczęło się dwa miesiące
temu, dokładnie 20 lutego. Tego dnia miało miejsce otwarcie wystawy „Tu czy
tam? Współczesna polska ilustracja dla dzieci”. Od kiedy zobaczyłam pierwsze relacje z tej wystawy, zapragnęłam ją zobaczyć.
Z Wrocławia do Warszawy nie jest daleko – przekonywał mnie mąż. I jak się pewnie domyślacie, nie dałam się długo namawiać. Decyzja o terminie wycieczki była spontaniczna. W czwartek postanowiliśmy, że w sobotę jedziemy. Dzieci dopiero co wyleczone po chorobie, ojciec akurat z wolnym weekendem – więc na co czekać? Zależało nam na wspólnym rodzinnym weekendzie, zwłaszcza że od kiedy wróciłam do pracy, mamy dla siebie jakby mniej czasu. Wyjazd do Warszawy i odwiedzenie wystawy w Zachęcie było strzałem w dziesiątkę! Nareszcie odpoczęliśmy od codzienności.
Z Wrocławia do Warszawy nie jest daleko – przekonywał mnie mąż. I jak się pewnie domyślacie, nie dałam się długo namawiać. Decyzja o terminie wycieczki była spontaniczna. W czwartek postanowiliśmy, że w sobotę jedziemy. Dzieci dopiero co wyleczone po chorobie, ojciec akurat z wolnym weekendem – więc na co czekać? Zależało nam na wspólnym rodzinnym weekendzie, zwłaszcza że od kiedy wróciłam do pracy, mamy dla siebie jakby mniej czasu. Wyjazd do Warszawy i odwiedzenie wystawy w Zachęcie było strzałem w dziesiątkę! Nareszcie odpoczęliśmy od codzienności.
Nasze książkowe przygody zaczęły się już podczas pakowania.
Które książki wziąć ze sobą? – to było podstawowe pytanie Zosi. Antek natomiast
nie miał wątpliwości – na podróż pociągiem (tak, pojechaliśmy pociągiem!!!),
zabrał książeczki o pociągach. Jednak najważniejsza książkowa przygoda czekała
nas w sobotnie popołudnie, gdy dotarliśmy wreszcie do Zachęty – Narodowej Galerii
Sztuki.
Wystawa „Tu czy tam? Współczesna polska ilustracja dla
dzieci” prezentuje prace 14 polskich artystów (Edgar Bąk, Maciek Blaźniak,
Katarzyna Bogucka, Iwona Chmielewska, Agata Dudek, Emilia Dziubak, Małgorzata
Gurowska, Monika Hanulak, Marta Ignerska, Agata Królak, Patryk Mogilnicki, Anna
Niemierko, Ola Płocińska, Dawid Ryski) tworzących ilustracje i projektujących
książki dla dzieci. Są wśród nich ci
już rozpoznawalni w Polsce i na świecie, zdobywcy
krajowych i międzynarodowych nagród. Są też tacy, w których
dostrzegamy potencjał i liczymy na ich dalszy rozwój. Jednak każdy
z nich traktuje dziecko jak partnera, jak wrażliwego czytelnika ich
wizualnego języka. Każdy z nich opowiada obrazem swoją historię. Dzięki
nim powstają książki, które są dla dzieci pierwszym kontaktem ze sztuką –
czytamy na stronie Zachęty.
Traktowanie dziecka jako partnera to idea bliska nie tylko
twórcom książek dla dzieci, ale też autorom wystawy „Tu czy tam?”. Szukam w
pamięci drugiej takiej placówki kulturalnej, gdzie nieskrępowana zabawa i ciekawość
dzieci nikomu nie przeszkadzały, i nie znajduję. A bywamy w różnych miejscach…
Przygoda w Zachęcie wcale nie zaczęła się w pierwszej zwiedzanej
sali. Zaczęła się już przy kasie biletowej, gdzie kupiliśmy specjalny zeszyt
zadań, porządkujący wiedzę o wystawie i powstawaniu książek. Ciekawa rzecz i
warto go mieć (koszt całe 2 zł).
Pierwsza sala wystawy była idealnym miejscem na twórcze
rozruszanie się. Na gości czekają tam tablicowe ściany i pisaki oraz stoły i
ołówki, krótko mówiąc – przestrzeń i materiały do samodzielnego działania. Na
ścianach można tworzyć własne ilustracje lub uzupełniać te, które wykonali
artyści. Zośki podpis motyla uświadomił mi, że po warsztatach z Pawłem
Mildnerem nauczyła się kreatywnego podejścia do liter.
Sala B była zaskoczeniem. Szczerze? Najpierw przelecieliśmy
szybko całą ekspozycję i stwierdziliśmy, że trochę tego mało, że chyba
oczekiwaliśmy czegoś więcej. Zośka strzeliła focha. Od początku podróży marzyła
o zaglądaniu przez dziurki oczu, które pokazywałam jej na zdjęciach w Internecie. „Oczy” Chmielewskiej to jedna z jej najulubieńszych książek, świetnie jej znana,
a tu okazało się, że wystawa dokładnie tę książkę odwzorowuje. Moje dziecko
spodziewało się chyba ciągu dalszego, jakiejś niekończącej się sekwencji
niespodzianek, sama nie wiem.
W każdym razie było rozczarowanie. Ale nie trwało
długo. Bo za chwilę okazało się, że przypadkowo i na wyrywki otwierane przez
dzieci okienka z ryjkiem prosiaczka jako uchwytem układają się w całość i
tworzą książkę (ja to wiedziałam, dzieci nie).
Okazało się, że na jednej ze
ścian są żuczki przyczepiane na magnes i można z nich układać, co się tylko
chce.
Wciągającą zabawą okazała się grająca orkiestra Marty Ignerskiej.
Niespiesznie zaczęliśmy przyglądać się każdemu elementowi w tej sali i ciągle
odkrywaliśmy coś nowego. Niespodzianką zauważoną po długim czasie zwiedzania
była norka myszki Tralaliszki. Super pomysł! Takie niespodzianki bardzo ożywiają
dzieci. Zwierzęta Moniki Hanulak na początku wydawały się zwykłymi obrazami na
szkle, tymczasem dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się witrynom odkryliśmy,
w czym tkwi ich niezwykłość.
Była też w sali B jedna rzecz, przez którą myśleliśmy,
że nie wrócimy do domu – animacja z ilustracjami Małgorzaty Gurowskiej do
wiersza „Lokomotywa”. Antek był oczarowany, wręcz zahipnotyzowany, trudno go
było oderwać od tej ściany. Zresztą, wracał do niej kilka(naście?) razy.
Ostatnia sala (sala C) to niezwykła czytelnia. Pięknie
wyeksponowane na półkach i na ścianie znajdują się tam książki z ilustracjami
polskich artystów. Nie jest to jednak czytelnia jaką znamy z bibliotek. Tutaj
można książki wybierać i przeglądać, można książki czytać, ale też można z
książkami poleżeć i je poprzytulać. Serio. Próbowaliśmy, nikt nam nie
zabraniał. Zresztą, po co byłyby te wszystkie poduchy i siedziska? Powiem
więcej, można z książkami urządzić sobie wyścigi i biegi przez przeszkody – też
nikt nas nie upomniał, choć w tym przypadku poczucie przyzwoitości kazało mi samej
okiełznać moich szajbusów.
W sali C oprócz książek możemy obejrzeć również plakaty
promujące wystawę oraz emitowane na ekranie filmy, na których możemy zobaczyć,
jak te plakaty powstawały. Szczęściarze mają szansę wziąć udział w warsztatach oraz
pokazach ilustrowania na żywo. Nam się niestety nie udało, ale i tak nie
żałuję, bo atrakcji jak dla nas było wystarczająco dużo.
O ile na początku wydawało się, że wystawa nas rozczarowuje,
o tyle w miarę poznawania ekspozycji nie mogliśmy się od niej oderwać. Nie
wiem, ile czasu spędziliśmy w Zachęcie, ale spokojnie moglibyśmy tam pobyć
znacznie dłużej, gdyby nie zmęczenie po podróży i doskwierający dzieciom głód. Przyznam,
że wychodziłam stamtąd z lekkim niepokojem, że być może coś przeoczyliśmy. Jeśli
tak, to trudno. Mamy jeszcze zeszyt zadań, na uzupełnianie którego na miejscu
nie było czasu. Na pewno będziemy do niego wracać, bo przecież przygoda z
pięknymi książkami nigdy się nie kończy.
Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką.
mnie też ta wystawa od jakiegoś czasu kusi z sieci, niestety, sama podróż do Warszawy już nie tak bardzo, więc tylko po cichu zazdroszczę... najbardziej oczywiście książko-przytulania ;)
OdpowiedzUsuńświetny pomysł na rodzinną wyprawę i niesamowita przygoda!
Mnie też podróż do Warszawy trochę zniechęcała, ale okazało się, że było super. Podróż pociągiem to był strzał w dziesiątkę! :)
UsuńMoja córka bardzo lubi takie miejsca, poznawać nowości, a jeśli ma to choć odrobinę czegoś wspólnego z książkami-to jest w siódmym niebie :)
OdpowiedzUsuńChętnie bym się na taką wystawę wybrała :)
OdpowiedzUsuńKochamy z moją córą książki i niemal od pierwszego miesiąca wspólnie czytamy. Teraz, gdy ma 1.5 roku książka stała się jej najlepszą "zabawką" ☺ taka wystawa z pewnością nie tylko na mnie wywołała by wrażenie ☺
OdpowiedzUsuńKochamy z moją córą książki i niemal od pierwszego miesiąca wspólnie czytamy. Teraz, gdy ma 1.5 roku książka stała się jej najlepszą "zabawką" ☺ taka wystawa z pewnością nie tylko na mnie wywołała by wrażenie ☺
OdpowiedzUsuńEch...świetna wycieczka! Zazdrościmy wraz z mężem...przepadlibyśmy tam, ale niestety nasze brzdące jeszcze za małe;)
OdpowiedzUsuńJuż wiem gdzie kolejnym razem jak będziemy w stolicy musimy się wybrac.
OdpowiedzUsuńFajnie, że byliście, jesteście bardzo spontaniczną rodziną :) Mam wrażenie, że sala z książkami służy głownie do biegania i baraszkowania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!
Z tą spontanicznością to bywa różnie :) po prostu sytuacja czasem wymusza podejmowanie szybkich decyzji.
Usuń