czwartek, 30 lipca 2015

"CHODZI O TO...", by czytać razem



O tym, że książka to nie tylko przedmiot materialny, nie trzeba nikomu mówić. Dobrze wiemy, że książka to w dużej mierze tekst, czyli historia, którą czytamy. Dla mnie ważny jest jeszcze jeden aspekt - jak książka wkomponowuje się w nasze życie. Mam na myśli sytuacje, kiedy na przykład nie możesz pozbyć się wrażenia, że książka czekała na odpowiedni moment, by wkroczyć w twoją codzienność. Jakby się czaiła, jakby chciała cię lepiej poznać, zanim zacznie na ciebie oddziaływać. Doświadczyłam tego wiele razy i będę się starała opisywać te sytuacje. Jedna z nich przytrafiła się wczoraj i dotyczy książki "Chodzi o to, czy wiesz co to. Zwierzęta".
A było to tak:
29 maja 2015 - jedziemy na 6. Targi Książki dla Dzieci i Młodzieży DOBRE STRONY i kupujemy nieprzyzwoicie dużo książek. Niektóre w tak okazyjnych cenach, że robimy zapasy na zimę(prezenty na Boże Narodzenie). A co! Jedną ze zdobyczy, po powrocie do domu schowanych głęboko do szafy, jest "Chodzi o to, czy wiesz co to. Zwierzęta" Marcina Brykczyńskiego.
Czerwiec 2015 - samodzielnie czytająca już od jakiegoś czasu Starsza odkrywa urok czytania w myślach i upiera się, że nie będzie już nigdy czytać na głos. Rodzice zrozpaczeni - wszak dziecię we wrześniu zacznie edukację w szkole! Czytanie na głos to ważna umiejętność. Latorośl czyni jednak na przekór i wymyśla wymówkę: że niby wstydzi się czytać na głos.
Lipiec 2015 - mija kolejny miesiąc, dziecię czyta wyłącznie w myślach. Na podstępne pytania rodziców o przeczytane treści odpowiada prawidłowo. Świadomość, że dziecię czyta ze zrozumieniem, trochę ich uspokaja. Męczy tylko jedno - że niby jak to, już nigdy nie usłyszą szczebiotu pierwszych samodzielnie czytanych zdań? Tej melodii dukań i yyykań... Toż to niesprawiedliwe!
29 lipca 2015 - deszczowy dzień. Dzieciarnia, znudzona i niewybiegana, najwyraźniej postanowiła przewrócić dom do góry nogami. Udało się, a jakże! Przy okazji została zdemaskowana tajna kryjówka z książkami przeznaczonymi na prezenty. Co by nie mówić o tej sytuacji, wyszło na to, że katastrofa stała się wybawieniem.


Łupem małych grabieżców padły: "Nudzimisie", "Najlepsi przyjaciele", "Uczucia, co to takiego?" oraz wspomniana wcześniej książka "Chodzi o to, czy wiesz co to. Zwierzęta". I właśnie ta ostatnia wydała się obydwu grabieżcom najbardziej atrakcyjna, więc wzięły ją czym prędzej w niewolę. Dzięki temu pozostałe pozycje uchowały się niemal nietknięte. Natomiast mali czytelnicy po wstępnym przejrzeniu nowej lektury, zarządzili co następuje:
Starsza: Mamo, ja dzisiaj kładę A. (czyt. Młodszego) spać. Ty sobie od nas odpocznij, popracuj sobie spokojnie, a ja mu poczytam książkę.
Młodszy (kiwając potakująco głową): Yhy, yhy, taaaa.
A najdziwniejsze w tej historii jest to, że latorośle dotrzymały obietnicy i po obiedzie położyły się razem do łóżka, po czym Starsza czytała (na głos!) Młodszemu zagadki i wierszyki z nowej książki. I pokazywała mu, jak rozwiązywać labirynty i inne zadania, które tam znaleźli. Przyznam, że przyjemny to był widok. I wcale nie da się wtedy spokojnie pracować. Nie chodzi o to, że dzieci razem czytały książkę, bo to się u nas zdarza często. Starsza "czyta" bratu, czyli opowiada mu, co widzi na obrazkach albo co sobie wyobraża. Tym razem jednak naprawdę mu czytała. Na głos! A ja zostałam wygoniona do drugiego pokoju.


Co sprawiło, że właśnie książka "Chodzi o to..." odczarowała Starszą od lęku czytania na głos? Do końca nie wiem, ale podejrzewam, że ma to jakiś związek z:
- sympatycznymi ilustracjami zwierząt, które Starsza kocha (koty, psy, kury);
- dużą wyrazistą czcionką, której te ilustracje nie przysłaniają, dzięki czemu tekst jest czytelny;
- zróżnicowaną formą: kolorowe strony z zagadkami i wierszykami przeplatają się tu ze stronami czarno-białymi, które zawierają zadania do rozwiązania (labirynt, wyszukiwanie);
- długością, a raczej krótkością tekstu na każdej stronie - początkujący czytelnik się nie przemęczy, a jeszcze mniejszy słuchacz nie zdąży się znudzić.
Jeśli dodać to tego tak istotny dla dorosłych walor, jakim są kartonowe, wytrzymałe kartki, to można książkę Marcina Brykczyńskiego uznać, za ciekawą, wartą uwagi pozycję dla małych dzieci, zwłaszcza jeśli mają starsze, zaczynające czytać rodzeństwo.


 
Młodszy był zauroczony wspólnym czytaniem. Obejrzał cierpliwie, a nawet z ciekawością, całą książkę, choć na ani jednej stronie nie pojawił się choćby najmniejszy rysunek jakiegokolwiek pojazdu. Bo trzeba wiedzieć, że Młodszy ponad wszystko kocha "bumbumy" i ciężko przemycić mu cokolwiek w innym temacie. Tym razem się udało. Kolejny raz potwierdziła się reguła, że wszystko, co pokazuje siostra, jest ciekawsze od tego, co pokazują rodzice.

Pomimo zdemolowanego domu i zdemaskowanej kryjówki na nowe książki, uważam ten dzień za niezwykle owocny. Starsza otworzyła się na głośne czytanie, a Młodszy zainteresował się książką absolutnie "niebumbumową". Z okładki łypią na mnie zwierzęta, one wiedzą, że to wszystko ich sprawka. Patrzą, jakby mówiły, że przecież "chodzi o to..."


Chodzi o to, czy wiesz co to. Zwierzęta
Tekst: Marcin Brykczyński
Ilustracje: Agnieszka Antoniewicz
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz