O tym, że książka to nie tylko przedmiot materialny, nie
trzeba nikomu mówić. Dobrze wiemy, że książka to w dużej mierze tekst, czyli historia,
którą czytamy. Dla mnie ważny jest jeszcze jeden aspekt - jak książka
wkomponowuje się w nasze życie. Mam na myśli sytuacje, kiedy na przykład nie
możesz pozbyć się wrażenia, że książka czekała na odpowiedni moment, by
wkroczyć w twoją codzienność. Jakby się czaiła, jakby chciała cię lepiej
poznać, zanim zacznie na ciebie oddziaływać. Doświadczyłam tego wiele razy i
będę się starała opisywać te sytuacje. Jedna z nich przytrafiła się wczoraj i
dotyczy książki "Chodzi o to, czy wiesz co to. Zwierzęta".
A było to tak:
29 maja 2015 -
jedziemy na 6. Targi Książki dla Dzieci i Młodzieży DOBRE STRONY i kupujemy
nieprzyzwoicie dużo książek. Niektóre w tak okazyjnych cenach, że robimy zapasy
na zimę(prezenty na Boże Narodzenie). A co! Jedną ze zdobyczy, po powrocie do
domu schowanych głęboko do szafy, jest "Chodzi o to, czy wiesz co to.
Zwierzęta" Marcina Brykczyńskiego.
Czerwiec 2015 -
samodzielnie czytająca już od jakiegoś czasu Starsza odkrywa urok czytania w
myślach i upiera się, że nie będzie już nigdy czytać na głos. Rodzice
zrozpaczeni - wszak dziecię we wrześniu zacznie edukację w szkole! Czytanie na
głos to ważna umiejętność. Latorośl czyni jednak na przekór i wymyśla wymówkę:
że niby wstydzi się czytać na głos.
Lipiec 2015 -
mija kolejny miesiąc, dziecię czyta wyłącznie w myślach. Na podstępne pytania
rodziców o przeczytane treści odpowiada prawidłowo. Świadomość, że dziecię
czyta ze zrozumieniem, trochę ich uspokaja. Męczy tylko jedno - że niby jak to,
już nigdy nie usłyszą szczebiotu pierwszych samodzielnie czytanych zdań? Tej
melodii dukań i yyykań... Toż to niesprawiedliwe!
29 lipca 2015 -
deszczowy dzień. Dzieciarnia, znudzona i niewybiegana, najwyraźniej postanowiła
przewrócić dom do góry nogami. Udało się, a jakże! Przy okazji została
zdemaskowana tajna kryjówka z książkami przeznaczonymi na prezenty. Co by nie
mówić o tej sytuacji, wyszło na to, że katastrofa stała się wybawieniem.
Łupem małych grabieżców padły: "Nudzimisie",
"Najlepsi przyjaciele", "Uczucia, co to takiego?" oraz
wspomniana wcześniej książka "Chodzi o to, czy wiesz co to.
Zwierzęta". I właśnie ta ostatnia wydała się obydwu grabieżcom najbardziej
atrakcyjna, więc wzięły ją czym prędzej w niewolę. Dzięki temu pozostałe
pozycje uchowały się niemal nietknięte. Natomiast mali czytelnicy po wstępnym
przejrzeniu nowej lektury, zarządzili co następuje:
Starsza: Mamo, ja dzisiaj kładę A. (czyt. Młodszego) spać.
Ty sobie od nas odpocznij, popracuj sobie spokojnie, a ja mu poczytam książkę.
Młodszy (kiwając potakująco głową): Yhy, yhy, taaaa.
A najdziwniejsze w tej historii jest to, że latorośle
dotrzymały obietnicy i po obiedzie położyły się razem do łóżka, po czym Starsza
czytała (na głos!) Młodszemu zagadki i wierszyki z nowej książki. I pokazywała
mu, jak rozwiązywać labirynty i inne zadania, które tam znaleźli. Przyznam, że
przyjemny to był widok. I wcale nie da się wtedy spokojnie pracować. Nie chodzi
o to, że dzieci razem czytały książkę, bo to się u nas zdarza często. Starsza
"czyta" bratu, czyli opowiada mu, co widzi na obrazkach albo co sobie
wyobraża. Tym razem jednak naprawdę mu czytała. Na głos! A ja zostałam
wygoniona do drugiego pokoju.
Co sprawiło, że właśnie książka "Chodzi o to..."
odczarowała Starszą od lęku czytania na głos? Do końca nie wiem, ale
podejrzewam, że ma to jakiś związek z:
- sympatycznymi ilustracjami zwierząt, które Starsza kocha
(koty, psy, kury);
- dużą wyrazistą czcionką, której te ilustracje nie
przysłaniają, dzięki czemu tekst jest czytelny;
- zróżnicowaną formą: kolorowe strony z zagadkami i
wierszykami przeplatają się tu ze stronami czarno-białymi, które zawierają
zadania do rozwiązania (labirynt, wyszukiwanie);
- długością, a raczej krótkością tekstu na każdej stronie -
początkujący czytelnik się nie przemęczy, a jeszcze mniejszy słuchacz nie zdąży
się znudzić.
Jeśli dodać to tego tak istotny dla dorosłych walor, jakim
są kartonowe, wytrzymałe kartki, to można książkę Marcina Brykczyńskiego uznać,
za ciekawą, wartą uwagi pozycję dla małych dzieci, zwłaszcza jeśli mają
starsze, zaczynające czytać rodzeństwo.
Młodszy był zauroczony wspólnym czytaniem. Obejrzał
cierpliwie, a nawet z ciekawością, całą książkę, choć na ani jednej stronie nie
pojawił się choćby najmniejszy rysunek jakiegokolwiek pojazdu. Bo trzeba
wiedzieć, że Młodszy ponad wszystko kocha "bumbumy" i ciężko przemycić
mu cokolwiek w innym temacie. Tym razem się udało. Kolejny raz potwierdziła się
reguła, że wszystko, co pokazuje siostra, jest ciekawsze od tego, co pokazują
rodzice.
Pomimo zdemolowanego domu i zdemaskowanej kryjówki na nowe książki,
uważam ten dzień za niezwykle owocny. Starsza otworzyła się na głośne czytanie,
a Młodszy zainteresował się książką absolutnie "niebumbumową". Z
okładki łypią na mnie zwierzęta, one wiedzą, że to wszystko ich sprawka. Patrzą,
jakby mówiły, że przecież "chodzi o to..."
Chodzi o to, czy wiesz co to. Zwierzęta
Tekst: Marcin Brykczyński
Ilustracje: Agnieszka Antoniewicz
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz