Zachciało nam się faworków. Takich prawdziwych, domowych,
samorobionych. To znaczy zachciało się Zosi i tak długo mnie namawiała, aż
uwierzyłam, że ja również chcę je zrobić. Mali pomocnicy jak zawsze byli bardzo
entuzjastycznie nastawieni do brudnej pracy, a ich nastrój szybko udzielił się
również mnie.
Tłusty czwartek to jedno z moich ulubionych świąt. Celowo
nazywam ten dzień świętem, bo jest to dla mnie czas prawdziwego ucztowania. Jestem
znanym w okolicy pączkożercą, sama jednak pączków nie robię. Wolę próbować wyroby
z różnych cukierni, porównywać smaki i jakość ciasta. Zofia natomiast uwielbia
faworki i zawsze namawia mnie na wspólne pichcenie.
Lubię eksperymentować, więc co roku testujemy inny przepis. W
tamtym roku robiłam pyszne faworki na białym winie, pieczone w piekarniku.
Dzisiaj wykorzystałam przepis z bloga www.mojewypieki.com
Składniki:
- 450 g mąki pszennej
- 5 żółtek
- szczypta soli
- 1 łyżka spirytusu (lub 2 łyżki rumu)
- 3/4 szklanki gęstej kwaśnej śmietany 18%
- tłuszcz do głębokiego smażenia (np. olej rzepakowy, kokosowy)
- cukier puder do oprószenia
Małe pomocne rączki niecierpliwie czekały na wszystkie
składniki. A składników co rusz ubywało - część mąki przypadkiem zsunęła się na
podłogę, z reszty zrobiono rękawiczki po łokcie. Gdy wbijałam jajka, zniknęła 1/3
śmietany. Ostatecznie ingrediencje znalazły się na stolnicy i padło magiczne
hasło JUŻ MOŻNA. Zaczęło się mieszanie, ugniatanie, ale przede wszystkim przepychanie,
szturchanie, podbieranie i zagarnianie do siebie. Niewiele brakowało, a cała zabawa skończyłaby
się na tym etapie. Wymyśliłam już nawet sprytne wytłumaczenie: Urządziliśmy sobie sensoplastykę -
rzuciłabym niewinnie na wypadek pojawienia się ojca przed ogarnięciem chaosu w
kuchni.
Na szczęście etap zagniatania udał się bez większych strat,
powstała całkiem ładna kulka ciasta. Zostało jeszcze tylko rozwałkować,
powycinać, pozaplatać i ...gotowe? Naprawdę tłumaczyłyśmy Młodszemu, że nie je
się surowych ciastek, że usmażone będą pyszne i chrupiące. Ale gdzie
tam, on wie swoje! Co Zofia odłożyła zwiniętego fawora, to on go zaraz pakował
do buzi. Kilkakrotnie upomniany już tylko podskubywał. W końcu dostał bułkę, a
my spokojnie skończyłyśmy.
Usmażone faworki wyglądały smakowicie i smakowały
wyśmienicie. Tylko Młodszy nimi pogardził, nadal upierał się przy wersji na
surowo.
Oj pamietam jak robiłam je z moją babcią :) To były piękne chwile!
OdpowiedzUsuńMoje dzieci też uwielbiają pomagać przy robieniu smakołyków:)
OdpowiedzUsuńMoje dzieci też uwielbiają pomagać przy robieniu smakołyków:)
OdpowiedzUsuń